Obserwując właścicieli salonów optycznych (ich reakcje w mediach społecznościowych) zastanawia mnie coraz częstsze koncentrowanie się ich (nas) na obawie o to czy biznes okularowy zmierza w dobrym kierunku, czy aby wizyta w optyku sprzedażowo nie zaczyna przypominać wizyty w „Maku”.
Sprzedaż w salonie optycznym – wkładam kij w mrowisko…
– Poproszę tą czerwoną oprawkę w dzisiejszym zestawie ze szkłami z AR w gratisie no i wykonaniem „na cito” (dzisiaj wieczorem).
Patrząc na właścicieli optyków coraz częściej odbija się szerokim echem, biadolenie i strach przed klientem, który ledwo co przekroczy próg salonu i śmie zapytać:
– niech mi Pani powie czy dostanę u Was zniżkę na okulary proporcjonalną do swojego wieku? (Pani Janina ma jakże figlarny wiek 69 wiosen).
Jak zapobiec w takiej sytuacji gwałtownemu napływowi krwi do mózgu i zaczynającej tworzyć się wokół nas aurze wkurwienia i obawie przed nieuchronną koniecznością ściągnięcia majtek przed klientem (czyt. udzieleniem druzgocącego rabatu)?
Podobnej rangi pytań powstających w konsekwencji zabiegów marketingowych salonów sieciowych, ale i nie tylko ze strony klientów może być i jest wiele.
Czy będąc w skórze właściciela takiego pojedynczego biznesu jest się czym przejmować?
I tak , i nie.
Nasuwa się przede wszystkim podstawowe pytanie. Kto pełni rolę doradcy klienta w naszym salonie? Czy obsługi nie kreuje czasem osoba o potencjale kasy fiskalnej?
– Dzień dobry, tak, nie, te są po czysta, do widzenia.
Bo jeśli tak, to takie kompetencje sprzedażowe są powodem do obaw, a w rezultacie wynikiem słabej sprzedaży. Czy cena produktu i zabiegi wokół niej są jedynym argumentem, który możemy użyć w kontakcie z klientem okularowym i każdym innym? Czy rabat, zniżka, upust, promocja to jedyny racjonalny bodziec motywujący do zakupu? Tak? Serio? Tylko w ten sposób możesz się wyróżnić? Zastanawiałeś się kiedyś co sprawia, że klient kupuje? Co z ludźmi, którzy kupują najpierw człowieka, jego kompetencje sprzedażowe, szczere, pełne entuzjazmu eleganckie i etyczne doradztwo, a potem nasz produkt? Są tacy czy ich nie ma? He?
Sprzedaż w salonie optycznym – ucz swój zespół!
Plisss, edukuj w sprzedaży swój zespół i samego siebie, zwłaszcza w czasach gdzie sprzedaż jest najważniejszą umiejętnością przyszłości. Dobrych pozycji w księgarni na ten temat jest bez liku. Więc może dwadzieścia stron dziennie, a potem próba wdrożenia nowej wiedzy z obsługi klienta? Tak po prostu bez stękania? Jak to streścił gość o imieniu Heraklit – jedyną stałą rzeczą w życiu i biznesie okularowym jest zmiana. Dlatego jeśli się nie dostosujesz i nie wprowadzisz nowej jakości to z powodu wizyt Pani Janiny, obecności okularów w pobliskiej aptece, biedrze czy dwudziestu złotych więcej rabatu w sąsiednim salonie optycznym zawsze będzie grozić Ci (wybaczcie) ból dupy. Miłej lektury Kochani bez względu na branżę, którą reprezentujecie.
4 Comments
zawsze znajdzie się klient który szuka tylko tanio. Takich jest bardzo mało. Wiele osób jest wykształconych wie ze dobre widzenie to dobre życie. Wie, ze za cena idzie jakość. A jak nie wie to chce się tego dowiedzieć i chce to zrozumieć. A kto się nie rozwija ten nie stoi w miejscu a się cofa.
Dobrze napisane! Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Myślę, że kluczowe jest podejście wlaściciela salonu do sprzedawcy, który oprawy podaje. W interesie właściciela jest takie osoby przeszkolić, sprawdzić, czy są do tego stworzone. Kiedyś sprzedawca był zawodem, gdzie wymagane były umiejętności sprzedażowe, „do handlu” szły osoby, dla których była to pasja, a nie przykra konieczność. Dla tych drugich 8 godzinna zmiana to nie wyzwanie, szansa na wykorzystanie swoich umiejętności, a przestępowanie z nogi na nogę i odliczanie do wyjścia z pracy, czy skreślanie dni do wypłaty. Dziś niestety jest to zawód tzw. „zapchajdziura” w budżecie domowym. Jak to zmienić? Docierać do rządnych wiedzy, ale także uświadamiać właścicieli, dla których jest to inwestycja w swój biznes..
Dokładnie – świetnie napisane Pani Paulino. Sprzedaż to przecież sztuka, a sam sprzedawca pełni rolę wizytówki dla salonu optycznego. Grunt, aby był głodny wiedzy (niestety nie każdy ów głód przejawia) i mówiąc prostym językiem – kończył pracę wtedy, kiedy robota wykonana, a nie gdy kukułka zameldowała 18 00.
Dlatego w moim przekonaniu należy (na tyle ile to możliwe) wynagradzać ludzi za wyniki w pracy, a nie tylko za czas jej poświęcony.
Wszystkiego dobrego!