Okulary Polaroid – ze słońcem im do twarzy

okulary przeciwsłoneczne dla dziecka

Po niedawnym biograficzno–modowym wpisie o Polaroidzie nadeszła chwila na praktyczne zderzenie z rzeczywistością okularów przeciwsłonecznych dzieła Edwina Landa. Gdyby ktoś nie chwytał – sugeruję, aby nadrobić poprzedni tekst. Ponoć warto.


Dziecko prawdę Ci powie

A skoro mowa o bezlitosnej, szczerej konfrontacji, chyba nie istnieją bardziej brutalni sędziowie niż nasze dzieci. Dlatego też w służbie prawdziwej i surowej oceny postanowiłem wciągnąć swoje osobiste, dwie dziewuchy w okularowy test Polaroida. Niech poprzymierzają, ponoszą i wyrażą swoja opinię. Oczywiście sam nie poprzestałem na zwaleniu wyników testu jedynie na dwa małe potwory. Sam także przyodziałem Polaroidy. Tym razem w odróżnieniu od poprzedniej sesji, w której pierwsze skrzypce zagrały wariacje kształtów i kolorów, wybrałem dla siebie proste, stonowane, z definicji megapraktyczne i ultrawygodne propozycje. Czy będzie tak w realu – jeszcze się zobaczy.

dziecko w okularach na plaży

Długi, rodzinny weekend – co wybrać?

Pretekstem do wydania rodzinnego, okularowego werdyktu stała się tegoroczna majówka. Zresztą rokrocznie – u wielu z nas powód do dylematów i patriotycznych rozterek. Może „Włodek” – nadmorskie imperium parawanów, zapiekanki i kebaba? Polskie góry w roli krainy lodu? – nieco spokojniej, ale za to pizga jak na Alasce. A może europejski last minute? Po grudniowych samolotowych wojażach po Azji, przez chwilę szczerze odechciało mi się szybowania w przestworzach, tym bardziej, że kilka wejść na pokład w A.D. 2019 jeszcze się szykuje.

Ruszamy na południe

Cztery miesiące w depresyjnym kraju to dla mnie jednak zdecydowanie za dużo. Dlatego wygrał ubiegłoroczny, madziarski scenariusz. Siedemset pięćdziesiąt kilometrów na południe, nieco ponad siedem godzin w aucie i dycha na termometrze więcej (przynajmniej w teorii). Startujesz przed śniadaniem, a obiad wciągasz tuż nad szmaragdowym, węgierskim „morzem”.

Ach ta polaryzacja…

Chyba nie muszę Wam mówić jakie okulary mieliśmy na nosach w trakcie podróży. Jeszcze w samochodzie pierwsza reakcja Amelki po założeniu okularów:

– „Tata te kolory wyglądają jakoś inaczej.”
– „Wiarygodniej dziecko.” – odparłem nieco precyzyjniej.

Wyjaśnię z wielką przyjemnością po raz enty, że cały ten trik z kolorami to efekt polaryzacji. Uszlachetnienia w okularowych soczewkach, dzięki któremu widziany obraz jest bardziej przejrzysty, wyostrzony, soczysty i żywy. Wszystko dzięki efektowi niwelowania oślepiających nas odblasków odbijających się od poziomych powierzchni. W przypadku Polaroida tak już jest, że zawsze masz do czynienia z porządnymi okularami z polaryzacją. Gdzie jak nie w Polaroidach mielibyśmy naocznie zobaczyć działanie tego zjawiska. 😊

dziecko w okularach polaroid i czapce

Okulary do samochodu

Z mojego punktu widzenia jako kierownika wycieczki siedzącego kilka godzin za sterami Ghosteyemobila okulary zdały egzamin na piątkę. Oczy wypoczęte, pełne skupienie na drodze, dobrej muzyce i dialogu z żoną. No dobra, może z tym ostatnim nieco mnie poniosło. Ocena okularowego testu samochodowego – pięć gwiazdek.

Wygodne czy nie?

Mając przy swoim boku dwie księżniczki normą jest ciągłe wysłuchiwanie dziecięcej krytyki. To niewygodne, to za ciasne, a to nie pasuje do bluzki. W przypadku młodszej Hani reakcja na nowe okulary była prosta i spontaniczna. Przymierzyła, zabrała i pobiegła na plac zabaw, na którym nie chciała ściągnąć z nosa seledynowych patrzałek. Wnioskuję, że nie tylko podobał jej się kolor, ale były też mega wygodne. Jak dla mnie duży ojcowski plus dla Polaroida za komfort ich noszenia.

dziecko i okulary na niebieskim tle

Chill…

Nie myślcie sobie, że będę do końca wpisu wyręczał się dziećmi. Sam także wziąłem sprawy (a raczej okulary) w swoje ręce. Tym bardziej, że stało przede mną prometejskie wyzwanie. Oficerskim zmysłem nawigacyjnym błyskawicznie oceniłem położenie słońca względem przyniesionego leżaka, który spoczął na idealnie skoszonej trawie. Do wykonania zadania pozostało zdobycie kieliszka prosecco, zdjęcie koszulki, założenie Polaroidów i trafne obranie kursu na mocno operujące słońce. Nie myliłem się, że będzie „lampa”. Po półgodzinnej drzemce misja została zwieńczona zdobyciem lekkiej, frontalnej opalenizny. Okulary nadal spoczywały na nosie nie powodując absolutnie żadnych oznak dyskomfortu. W sumie to zwyczajnie zapomniałem, że miałem je na nosie. Także ten – test słoneczny patrol – zaliczony!

Trochę ruchu nikomu nie zaszkodzi

Oczywiście nie cały pobyt przebiegał tak leniwie. Znalazł się też czas na przebieżkę tuż przed zachodem słońca wzdłuż jeziora, kilka wycieczek na longboardach i testowanie węgierskiej kuchni. Podczas sportowych eskapad –  na nosie wiadomo jakie patrzałki. To był także dobry moment na przetestowanie sportowych modeli Polaroidów.

Internet na bok

Znalazłem też chwilę, aby popracować i popisać na kompie. Był też czas na refleksję nad „być czy mieć”, czas na zajrzenie do kalendarza i na zaplanowanie kiełkujących w głowie pomysłów. Czas na odklejenie od ręki smartfona, wylogowanie się do rzeczywistości i odcięcie od social mediów. Bo przecież prawdziwych followersów mamy tuż obok siebie. Czyż nie?

 

2 Comments

  1. Bardzo ładne zdjęcia!


Add a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.